Jan Ptaszyński i jego historia dożywocia

Jan Ptaszyński, mieszkaniec wsi Michnówka na Podlasiu, został skazany na dożywocie za rzekome zabójstwo swojej partnerki i jej małej córki w Białymstoku. Choć zarzuty wydają się absurdalne, Ptaszyński stał się ofiarą presji społecznej i wymiaru sprawiedliwości, który w pogoni za szybkim rozwiązaniem sprawy potrzebował „kozła ofiarnego.” Jak mówi popularne stalinowskie powiedzenie: „Dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie.”

Pod naciskiem opinii publicznej śledczy musieli działać szybko. Miasto było wstrząśnięte nie tylko śmiercią 2,5-letniego dziecka, ale również innymi brutalnymi przestępstwami, co wywołało społeczną falę gniewu i oburzenia. Ptaszyńskiego aresztowano niemal natychmiast – 1 grudnia 2001 roku, tego samego dnia, gdy odnaleziono ciała Marioli i Klaudii S. Choć był w tym czasie w Michnówce, gdzie pomagał chorej matce, to fakt, że miał wcześniej bliskie relacje z ofiarą, uczynił go głównym podejrzanym.

Wszystko zaczęło się od dramatycznego odkrycia ciał – zaniepokojony brakiem kontaktu, ojciec Marioli wszedł do jej mieszkania przez balkon, gdzie natknął się na przerażający widok: w wannie leżały zwłoki córki i wnuczki. Pierwsze śledztwo szybko skierowało podejrzenia na Ptaszyńskiego, mimo braku jednoznacznych dowodów. Podstawą do zarzutów była opinia, że dziecko nie akceptowało partnera matki, a sam Jan uchodził za ekscentryka w oczach znajomych Marioli – głównie dlatego, że nie pił alkoholu ani kawy, co wzbudzało podejrzliwość.

Prokuratura Okręgowa w Białymstoku, po dokładnej analizie dowodów, początkowo nie znalazła podstaw do postawienia zarzutów. Ekspertyzy linii papilarnych i DNA z miejsca zbrodni wskazywały na innego mężczyznę. Śledztwo zostało umorzone w 2003 roku z powodu braku wystarczających dowodów na winę Ptaszyńskiego. Jednak presja społeczna i rodzinna ofiar sprawiły, że sprawa powróciła na wokandę, a w 2004 roku ponownie go aresztowano, mimo braku nowych dowodów.

Proces toczył się szybko, a wyrok zapadł w 2005 roku – dożywocie. Ptaszyński twierdzi, że stał się ofiarą niesprawiedliwości, wskazując na naciski na biegłych, liczne nieprawidłowości w śledztwie oraz fakt, że sam jest praworęczny, podczas gdy biegli sugerowali, że zabójca musiał być leworęczny. Dodatkowo, inne dowody, w tym DNA i odciski palców, jednoznacznie należały do innej osoby.

Ptaszyński, który przez lata walczył o swoją niewinność, wyczerpał już wszystkie drogi odwoławcze. Dziś pozostaje mu jedynie nadzieja na ułaskawienie lub na to, że prawdziwy sprawca w końcu wyjdzie na jaw. Jak sam mówi, jego jedyną siłą, która utrzymuje go przy życiu, jest troska o chorą matkę.

Jan Ptaszyński – ułaskawienie

Jan Ptaszyński, skazany na dożywocie za podwójne morderstwo, od lat walczy o ułaskawienie. Mimo licznych wątpliwości co do jego winy, w tym braku jednoznacznych dowodów, które mogłyby go powiązać ze zbrodnią, sprawa wydaje się być zamknięta. Liczne nieścisłości w śledztwie, jak niewyjaśnione ślady DNA czy odciski palców należące do innej osoby, skłoniły jego obrońców do apelowania o ponowne rozpatrzenie wyroku. Ptaszyński, przez lata przebywający w więzieniu, nie traci nadziei na odzyskanie wolności, ale droga do ułaskawienia pozostaje trudna i wyboista.

Zbierano nawet petycje na rzecz jego ułaskawienia, które podpisało wielu ludzi przekonanych o jego niewinności. Jednak mimo tych wysiłków, żadne z działań nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Żadne wnioski o ułaskawienie nie zyskały aprobaty władz, a sprawa Ptaszyńskiego nadal pozostaje w impasie. Pozostaje jedynie nadzieja, że nowe dowody lub okoliczności, które mogłyby doprowadzić do wznowienia procesu, w końcu się pojawią.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: